Complete the form below to create your account

This will be your public name in the community
We need this to keep you informed about your account

Mandatory data.

Why you'll love MyOMSYSTEM

All members get access to exclusive benefits:

  • Member community
  • Register products
  • Extended warranty
  • Monthly newsletter

Trzcina bambusowa pod zorzą polarną - Sergi Unanue

Trzcina bambusowa pod zorzą polarną - Sergi Unanue

Gdy pierwszy raz usłyszałem o bambusowym rowerze, byłem zszokowany. Nie miałem pojęcia, że z tej rośliny można wykonać pojazd. To odkrycie nie dawało mi jednak spokoju. Kilka miesięcy później przejechałem na bambusowym rowerze ponad 7000 km — od najbardziej wysuniętego na południe punktu Europy do miejsca leżącego najdalej na północy. Po tym doświadczeniu inaczej postrzegam zarówno rower, jak i świat.

Od powrotu z mojej ostatniej wyprawy minęło zaledwie kilka tygodni. Nadal zdumiewają mnie zmiany, które zaszły w moim ciele, i wrażenia dotykowe jakie odbieram dotykając moje własne nogi. Przede wszystkim wyprawa była o wiele trudniejsza, niż sobie wyobrażałem, ale jednocześnie była ogromnie satysfakcjonująca. Gdy chcemy odczuwać większe zadowolenie z osiągniętego celu, najlepiej do dodać do całości nieco bólu i wysiłku.

Wyruszyłem z Punta de Tarifa w upalnej hiszpańskiej Andaluzji. To kraniec Europy —przeciwległy brzeg cieśniny należy do Afryki. Dwa kontynenty dzieli zaledwie 14 km oceanu, niewidzialny płot, który wielu próbuje przekroczyć nawet w najgorszych warunkach. To było moje pierwsze doświadczenie z rowerowej wyprawy. Nie tylko na bambusowym rowerze. Męczące dni dłużyły się. Nie przygotowałem się wcześniej do wyprawy żadnym treningiem fizycznym, gdyż chciałem, aby takim treningiem była sama wyprawa . I tak właśnie było. Pokonanie Hiszpanii aby móc dojechać do Francji zajęło mi miesiąc. Stamtąd już po dwóch tygodniach dotarłem do Belgii, a następnie po niecałych dwóch dobach znalazłem się w Holandii. Zacząłem od pokonywania ok. 50 km dziennie, ale odległość z Brukseli do Amsterdamu przejechałem w jeden dzień. To 222 km.

Zostawiłem za sobą Hiszpanię z 40-stopniowym upałem, by znaleźć się w bańce nieustannego deszczu. Minęła dopiero jedna trzecia wyprawy, ale już widziałem to, co starałem się udowodnić tym przedsięwzięciem — klimat naprawdę się zmienia i musimy coś z tym zrobić. Gdy na południu Europy odnotowywano rekordowe temperatury w historii prowadzenia takich zapisów, w środkowej i zachodniej części kontynentu obserwowano najgorsze powodzie w historii nowożytnej Europy. Życie straciły w nich 242 osoby, głównie w Niemczech i Belgii.

Późniejsza droga do Skandynawii nie sprawiała kłopotów, ale było bardzo mokro. Holandię, Niemcy, Danię i Szwecję przejechałem w kilka dni. Gdy zbliżałem się do koła podbiegunowego, łagodniały przepisy odnoszące się do podróżników podobnych do mnie. Wreszcie mogłem biwakować na dziko, nie bojąc się spotkania z funkcjonariuszami policji lub innymi służbami. Było to wielkie ułatwienie dla kogoś, kto zawsze stara się spać w namiocie na odludziu. Już w Norwegii przeżyłem jedną z najmilszych nocy na biwaku „na dziko”.

Gdy robiło się coraz mroczniej, a kamienie pod namiotem coraz bardziej przypominały kostki lodu, usłyszałem jakiś dźwięk. Nic nie wskazywało na to, by miał to być duży ssak, ale warto było to sprawdzić. Może w pobliżu znajdowało się jakieś zwierzę? Chciałem przynajmniej rzucić okiem. Pozostałem w ciepłym śpiworze, wysunąłem tylko głowę poza namiot. Początkowa ekscytacja minęła — niczego nie dostrzegłem. Chciałem przynajmniej dobrze się przyjrzeć rozgwieżdżonemu niebu przed zamknięciem namiotu, gdy nagle coś przykuło moją uwagę. Nieliczne chmury na niebie były dziwnie jasne jak na tak późną porę dnia. Przypominały cienką smugę jasnego dymu unoszącą się w powietrzu setki metrów ode mnie. Ale coś mi w tym nie pasowało. Zmieniały położenie niemal natychmiast, co nie było normalne. Nagle chmury zaczęły świecić, a ich biel zmieniła się w piękną bladą zieleń. To nie były chmury. Cokolwiek to było, tańczyło na niebie. Nagle sobie uświadomiłem, że widzę zorzę polarną — pierwszy raz w życiu. Nie spodziewałem się jej tak daleko na południu i tak wcześnie. Był dopiero wrzesień, a mnie z jakiegoś powodu wydawało się, że pojawiają się tylko zimą. Wyskoczyłem błyskawicznie ze śpiwora, porwałem swój aparat marki Olympus OM-D E-M5 Mark III i resztę sprzętu, po czym wyszedłem z namiotu, by uchwycić ten moment.

Użyłem obiektywu M. Zuiko Digital ED 12 mm F2. Potrzebowałem obiektywu szerokokątnego, aby ująć jak największy obszar nieba. Zdumiała mnie łatwość, z którą można tym sprzętem robić zdjęcia w nocy. Tam nauczyłem się fotografować zorzę polarną. Warunki należy dobierać do jej charakteru. Mogła się przemieszczać szybko albo wolno, mogła jasno świecić, mogła też być niezwykle ciemna. Zdarzało się że była zielona, ale widziałem także czerwone i fioletowe nuty. Bywały tak jasne, że do zrobienia dobrego zdjęcia wystarczała sekunda naświetlania. Było to fascynujące doświadczenie.

Tego obiektywu używałem częściej podczas tej wyprawy. Przeważnie fotografowałem krajobrazy, więc potrzebowałem szerokokątnego obiektywu. Do korpusu jednak zawsze mocowałem inny — M. Zuiko Digital ED 12–200 mm F3.5-6.3. To bardzo uniwersalny obiektyw; dzięki niemu czułem się przygotowany na każdą sytuację, zwłaszcza gdy musiałem fotografować jakieś dzikie zwierzę, np. renifera albo fokę. Aby móc szybko reagować, trzymałem swój aparat OM-D E-M5 Mark III w torbie wiszącej na kierownicy. Dzięki temu zawsze mogłem po niego sięgnąć.

Do rzeczy dających mi największą frajdę należy jednak możliwość robienia niesamowitych filmów poklatkowych, uchwycenia ruchu chmur oraz powstawania tęczy czy zorzy polarnej. To, wraz ze słynnym systemem stabilizacji stosowanym w aparatach firmy Olympus, jest dla mnie niezwykle istotne. Tworzę materiały publikowane w sieci i dokumentuję swoje przygody na moim kanale YouTube Los Viajes de Walliver, filmy były więc dla mnie bardzo ważne.

Dotarłem do Nordkapp w Norwegii, krańca Europy wysuniętego najdalej na północ zakątka kontynentu, przylądka pokrytego śniegiem i lodem. Tam zakończyłem wyprawę trwającą 142 dni. Na rowerze wykonanym z włókien bambusowych połączyłem dwa krańce Europy, co okazało się jedną z najtrudniejszych przygód, jakie przeżyłem do tej pory. Cieszę się jednak, że mogłem w tak zróżnicowany sposób doświadczyć naszego starego kontynentu, odkrywając krajobrazy, które były dla mnie nowe, i mogąc się nimi podzielić z obserwującymi moje materiały osobami. Japońskie przysłowie mówi: „Bambus, który się wygina jest silniejszy niż dąb, który się opiera”. Uważam, że wszyscy musimy trochę przypominać bambus, bo to daje giętkość i umiejętność dostosowania się do każdej napotkanej przeszkody.


Zaprezentowane produkty:

About the author

Related Tags

Comments